Stary, zapomniany i

Biegnę w mrok, w czeluści najgłębsze.
Na skraj nocy i dnia – we mgle.
Ciemność jest czysta a smukłe światło mąci wzrok.
Znaczenie treści zyskuje kształt.
Stopy ocierają się o wilgotny ciemny piach.
Drzewa nasycają szumem dostojnym myśl.
Słońce przebija się przez zasłony abstrakcji.
Harmonia istnienia i nicości – moja ziemia.
Martwi poeci, buntownicy linearności, geniusze dualizmu.
Cienie szkarłatnych mustangów, poległych wojowników, zniewolonych wilków.
Biegnę tu, pędzę, gonie samotny ze wspomnieniami każdej osobliwej woli istnienia,
Umierającej przy mnie, gasnącej, ślepnącej na rzecz materii.
A może się mylę.
Może szaleństwo i pycha prowadzą mnie w miejsca,
Gdzie tylko echo odbija się samolubstwa.
Może mgła to tylko skojarzenie kaftana skrępowania.
Może słońce to skrzypiąca, jaskrawa żarówka.
Może noc to izolacja.
Może świat się gdzieś kończy
Może wolność ma ograniczenia.

Żarze północy, pozwól mi kochać.
Ja i tak jestem już stracony.