Dobranoc
Dorastałaś twardo i boleśnie.
Obiłaś mi kamienne serce we śnie.
Błąkałaś się sama po lasach grzmiących.
Rzuciłaś człowieczeństwo w spojrzeniach drwiących.
Ambitnie przestałaś czuć zamiast szlochać.
Niszczyłaś to co bałaś się kochać.
Ostatecznie nie zamarzłem królowo śnieżna.
Cisza szlachetna o niebieskich oczach drapieżna.
Zawsze byłaś inna, niepojęta, niezbadana.
Upiornie Tobą pachnę, szarpnęła żądza nieokiełznana.
Zamykałaś oczy i znikałem w pustyniach czerwonych.
A mogłem być z Tobą w nocach zgubionych.
Nakreśliliśmy sobie pasmo cierpienia sowicie.
Nie widzę światła w tym nieznanym błękicie.
Ostatnio nie czułem że moje serce płonie.
~Miałem nóż w plechach i zakrwawione dłonie.
Do
Z.