Miriady słów i znów
Pech chłód. Krzywe zwierciadła
Na ziemię upadła. Kalecząc
Ślady stóp. Jak lód, wspomnień
W brud. Na sznur pod nóż
Wśród burz. I kurz wzniosły
W przestworza do Boga. Niewiara
Się unosi, płacze, błaga i prosi.
Kości bólu starości, wieczności.
W odbiciu lustrzanym ślepota wyparta.
Przemyka pod wzrokiem ciemnista poczwarka.