Brudna świadomość światów

Roztrzaskany o brudną świadomość światów
Leżę okuty nieistotnością małych znaczeń
Rozerwało mnie na pół na dwa wielokolorowe kształty nocy i dnia
Powalający cios wiecznie pokłóconych myśli
Krąży po orbicie zagotowanych snów

Znowu nie mogę spać
Porwany przez nieokiełznany strach
Znowu nie chce się zatrzymać
Niewyjaśniony, wartki pęd - czas
Kosmiczny śmiech odbija się od ścian
Przeraźliwie ironiczny przesądzony stan

Dwadzieścia lat ten sam dzień, dwadzieścia lat ta sama droga
Dwudziesty rok nie znaczę nic, dwudziesty rok na straconym szlaku
Dwadzieścia lat krzyczę a nie słyszy nikt

Już nic nigdy się nie zmieni
Milczący tłum w szarym mieście
Na drzewach bezlistna zima samotności
W sercach białych susza
A w duszy płynie ogień żrący
Zgniłą formę i idealną treść
Zatracone oblicze świadomości
Wątpliwa moc wygasłego dotyku
Płacz niewinności skradzionej z domu - oceanów gwiazd

Dawne szmery lepkiej czułości nie zagłuszą bezsensu brzmienia
Sentymentalne wspomnienia umarły w przeznaczonej czerni
Oczy wywróciły się zbuntowane
By opaść i utonąć w bezkresie granatowej przestrzeni
Ciało przetarło się na gwiezdny pył
Chwilami tylko walcząc z posmakiem przeminiętego istnienia

Kolejny uśmiech traci sens
Kolejna łza niesprawiedliwości
Kolejny raz staję się jeszcze bardziej martwy
I martwy pozostanę dopóki nie nastanie świt wiecznej nocy
Dopóki nie złamie mnie śmierć lub Twój idealny śpiew