Łyk
Niepewność i chaos
Łyk codziennej trucizny
Bezbłędnie wprowadza mnie
W stan łaknący ciszy
Wiatr targa rozpuszczone włosy
Kiedy spadam ze szczytu
Chłodnych strachu gór
Widzę cały świat
Podziemną pustkę
I gwiezdny tlenu brak
Kosmiczne światła błyskają
Tak jak kolorowe slajdy
Jak opętane kocie oczy
W przestrzeni antygrawitacyjnej
Stawiam bezsensowny krok
Do niczego się nie przybliżam
Oprócz skamieniałego dna
Przecieram prędkością mokre oczy
Lecę, na mnie już czas
Łyk codziennej trucizny
Chaos i żal
Nie pozwala spać
Przeczuwam śmierć
Czai się tam gdzieś
Lodowatą dłonią muska twarz
Przeczuwam cień
Który wbija się jak cierń
Nie chce wyjść
Spod bladej skóry
Czarno-biały śpiew
Bezczelnych kłamstw
Bezwzględnych prawd
Jedyny słuszny cel
To twój śmiech
A tak rozmyty jest
W zagotowanym myślami oknie
Płonę i gasnę
Płonę i gasnę
Niezmienialny stan
Zostawia kolorowe poparzenia
Fioletowy ślad
Podbite oko
Podrapane plecy
Połamane palce
Cykl tygodnia
Łyk trucizny
Łyk zwątpienia
Łyk samotności
Odbija się czkawką
Każdy popaprany błąd
Każda myśl i każdy sen
Na mnie już czas
Lecę znów
Łyk codziennej trucizny
Chaos i żal
Nie pozwala spać
Przeczuwam śmierć
Czai się tam gdzieś
Lodowatą dłonią muska twarz
Przeczuwam cień
Który wbija się jak cierń
Nie chce wyjść
Spod bladej skóry
Czarno-biały śpiew
Bezczelnych kłamstw
Bezwzględnych prawd