Umysł ptasiego pisklęcia, wyrzucony z podniebnego gniazda. Nauczyć się latać mimo nierozwiniętych skrzydeł. Poznawać metody ratowania siebie upadkami, a nie matczyną miłością. Zdeformowane skrzydła od zbyt wczesnych wzlotów, wygięte stawy od starć z lądem ojczystym. Inne dziecko, czarna owca. Mimo jaskółczego niepokoju brnąć do gwiazd. Oswoić techniki drapieżnych piruetów. Szukać równowagi między skałą a chmurą. Nie latać kluczem, odosobnić się od tożsamości natury. Posiąść pożądanie szkolenia jedynie swojej pierwotnej myśli. Lecieć. Bez kierunku, bez celu frunąć, odnajdywać się w narastających złożonościach manewrów.
Odczuć samotność, pustkę istotnego ciepła. Szukać. Wypatrywać innych, nie lecieć za nimi. Strachem i wyższością swoich wypaczonych możliwości się okrywać. Porzucone w plątaninie liści dzieci odnajdywać, nauczać. Mierzyć się z odmiennością predyspozycji. Hartować tak samo osamotnionych w niezrozumiałym języku. Kłócić się z nieskutecznością treningów. Zastawać, zostawiać. Odbiegać od tradycyjnie urodzonych. Opadać, szybować, wzlatywać. Bać się trzasków samotnego sztormu. Szukać wykrzywienia identycznego, by pikować żwawo w zapomnienie. Być zatrważającym odmieńcem uporządkowanej wolności lotów. Rozpaczać. Wirować. Dorastać.